Mikrohistoria stworzona po to, by rozbudować moje uniwersum o nową lokalizację. Tekst oryginalnie został napisany w moich notatkach w telefonie podczas 30-godzinnej jazdy autokarem do Grecji.
Nad Wyspą budzi się Śmierć.
Rozbitek stąpa ostrożnie. Z uwagą wymierza każdy krok. Stara się nie wzdrygać, gdy chłodne błoto ochlapuje jego kostki. Zużytym nożem toruje sobie drogę przez gęste zarośla. Oślepia go mgła, ale nie może się zatrzymać. Nie może się poddać, nie teraz, gdy dotarł już tak daleko. Relikt znajduje się gdzieś na tej wyspie. Jeżeli uda mu się do niego dotrzeć, Śmierć nigdy więcej nie zajrzy mu w oczy.
Na razie jednak Śmierć tańczy tuż za jego plecami. Czasami jest chłodem na jego karku. Czasami staje się chwiejnym kamieniem pod jego stopą; czasem to tylko przeczucie. W rzeczywistości Śmierć jest zaledwie jednym z wielu mieszkańców Wyspy, przyjaźni się ze wszystkimi miejscowymi zjawami.
Teraz zjawy okrążają rozbitka; on jednak jeszcze nie wie, że tam są. Kiedy je zauważy, dla niego będzie już za późno, a Śmierć będzie wyciągać ku niemu rękę. Zjawy rzadko mają na Wyspie gości, więc zaciekawione obserwują, jak rozbitek przebija się dalej z coraz większą pewnością siebie.
Nie, nie nada się, szepczą między sobą. Nigdy nie zostanie jednym z nas. Śmierć jest zawiedziona, ale nie dziwi jej to. Nie może jednak pozwolić, by świeża krew się zmarnowała. Rozbitek przysłuży się Wyspie w inny sposób.
Zjawa o Lodowych Oczach jest najszybsza ze wszystkich, więc atakuje pierwsza. Zachodzi mu drogę i patrzy prosto na niego. Nie robi nic więcej. Wystarcza sama jej obecność. Rozbitek na chwilę zastyga w bezruchu, by chwilę później obrócić się i zerwać do biegu. Zjawa nie podąża za nim, nie od razu. Jej przyjaciele już na niego czekają, już wyciągają w jego stronę swoje wychudłe ramiona.
Rozbitek krzyczy.
Zaczyna szlochać.
Upada.
Nie ma dokąd uciekać. Z każdej strony sięgają ku niemu srebrzyste szpony półmaterialnych bytów. Twarze zjaw rozmywają się i tańczą wkoło niego. W krótkich refleksach przybierają znajome kształty, a potem znowu je tracą. Rozbitek dłużej nie wierzy swoim oczom. Zaciska powieki i poddaje się istotom.
Zjawa o Lodowych Oczach wykrzywia zęby w osobliwej imitacji uśmiechu i sięga głębiej. Jego strach ma lekko kwaśny posmak w kolorze purpury. Niedokładnie tego się spodziewała, zazwyczaj lęk smakuje słodkim szkarłatem. Niemniej, chłonie jego każdy okruch; nie może wiedzieć, kiedy następnym razem uda jej się zasmakować barwnego splotu ludzkich emocji.
Kiedy tylko kończy, nad wydrenowanym, zszarzałym ciałem rozbitka gromadzą się pozostałe zjawy. Chwytają to, co pozostało z cierpkiej purpury, zachwycają się każdym jej kęsem. W tej chwili przypominają ucztujące wrony. Śmierć stoi z boku i obserwuje, czuwa, by nic nie zachwiało ich porządku, porządku Wyspy. Nie jest jedną z nich, więc nie potrzebuje się karmić. Echa ludzkich pragnień ograniczają tylko zjawy. Śmierć jest wyższa niż którakolwiek z nich.
Każda zjawa, podobnie jak ten rozbitek, kiedyś miała imię. Każda zjawa miała także kolor. Wszyscy przybywają na Wyspę z imieniem. Wyspa jednak nie dba o imiona, ani tym bardziej o kolory. Dba tylko o to, by każdy nierozważny przybysz jej się przysłużył. Kości rozbitka wkrótce staną się jej częścią, a dusza odejdzie w spokoju, tak jak przykazała Śmierć. Zjawy będą najedzone, a zatem i zadowolone. Krąg się domknie.
I nikt nigdy nie pozna prawdy.
©2024 Matylda Miedzińska